Wyprawa „Asia 2019” rozpoczęta !

Kolejna wyprawa rozpoczęta ! Człowiek ten sam, motocykl ten sam, trasa jednak częściowo nowa – Kirgistan, Chiny, Pakistan, Indie. Zapraszam do śledzenia poniższej relacji i do odwiedzenia na bieżąco aktualizowanej galerii – znajdziesz ją klikając TUTAJ !

KIRGISTAN 

Kirgistan, to mój pierwszy etap tej podróży. Do stolicy, Biszkeku, wysłałem motocykl ciężarówką a sam przyleciałem samolotem. Nie było sensu marnować czasu na tranzyt z Polski, który napewno zająłby zbyt dużo czasu. Zresztą już kiedyś tu dojechałem w drodze do Chin.
W Kirgistanie tym razem spędziłem tylko dwa dni przesuwając się w kierunku granicy chińskiej. To były ciekawe dwa dni w tym środkowoazjatyckim kraju. To tu wciąż jest raj dla motocyklistów, którzy marzą o polataniu po drogach zdecydowanie nie asfaltowych. Sceneria piękna, ludzie bardzo ciekawi nas, turystów, jedzenie smaczne. Spędziłem ostatnią noc w Kirgistanie w jurcie, gdzieś daleko w górach na kompletnym odludziu. Rano lekki przymrozek, temperatura 3 stopnie, ale jak tylko słońce zaczęło się podnosić, temperatura powietrza rosła natychmiast. Teraz tylko przez przełęcz w kierunku granicy z Chinami. Na szczęście w doskonałej pogodzie. Ostatnio jak jechałem do chińskiej granicy w 2010 brnąłem w dwumetrowych zaspach. To był krótki tranzyt aby dotrzeć do krajów w których jeszcze nie byłem. 

CHINY

Chiny jak to Chiny. Kraj wielki i bardzo zróżnicowany. Tym razem przejazd tędy jest krótkim tranzytem do Pakistanu. Żeby wjechać do Chin nie wystarcza tylko wiza. To jest wystarczające jak się leci samolotem, ale nie jak jakimkolwiek pojazdem. Wtedy niezbędne jest wynajęcie przewodnika z agencji „turystycznej” (hm..), z któremu wcześniej uzgadnia się trasę przejazdu….oczywiście nie za darmo. 

Po krótkiej odprawie granicznej należy przejechać do urzędu celnego, oddalonego jakieś 80 km i tam dopiero się zaczyna…sprawdzanie, pytanie, sprawdzanie, pytanie i itd. Żeby tam jeszcze dojechać trzeba przebić się przez kilka check point’ów wszędzie pokazując paszport i minąć jakieś 3000 kamer, które są praktycznie wszędzie. Tym razem nie udało się odprawić motocykla tego samego dnia, było już za późno. Został tu do jutra. Następnego dnia po dość już sprawnej odprawie była chwila na obejrzenie Kashgar. Byłem tu 9 lat temu i zmieniło się bardzo. Jest milion kamer, i jeszcze parę tysięcy policjantów na każdym rogu. Ehhh….dziwny ten rejon, trochę jak w Tybecie. Po dobrej nocy w hotelu i wypiciu ostatniego piwa przed wjazdem do Pakistanu udałem się na granicę. A ona była wysoko, oj wysoko, na 4700 m. Wyjazd bardzo sprawny. Tu zdjęć robić nie można, ale 10 metrów dalej, już za szlabanem pakistańskim – można. 

PAKISTAN

Pakistan, kraj Toyoty i miliona selfie.

Do Pakistanu wjechałem na przełęczy na wysokości 4700 m. Odprawa przy pierwszym szlabanie potrwała dosłownie 3 minuty. Dalej trzeba było jechać już tylko w dół przez park narodowy (przejazd $10) i po około 80 km dotarłem do pierwszego miasta Sost, gdzie dopiero był pełna odprawa paszportowa i celna. Tu użyłem po raz pierwszy podczas mojej podróży Carnet de Passage. Ten dokument celny jest tu niezbędny. Dalej pojechałem na południe mijając cały czas sześcio i siedmiotysięczniki cały czas obok. Pakistan uderzył we mnie przede wszystkim niesamowitą uprzejmością i grzecznością Pakistańczyków. Większość mówi po angielsku, więc z komunikacją też nie było problemów. Dokładnie widać jak oni są przychylnie i bardzo pomocnie nastawieni do cudzoziemców. Wystarczy gdziekolwiek się zatrzymać, a już ktoś podchodzi z pytaniem czy nie pomóc. To chyba drugi kraj po Japonii pod względem uprzejmości lokalesów. Droga na południe bardzo rożna, od pięknych asfaltów do mega ekscytujących dróg szutrowych z przepaściami obok. Czasami są mosty a czasami woda przelewa się przez drogi, a przejechać trzeba. W Pakistanie króluje Toyota, to chyba jakieś 80% samochodów tutaj na drogach. I tak dotarłem do stolicy do Islamabadu. To dość ładne, czyste miasto i widać że zupełnie inaczej zbudowane. Są tu i domy towarowe i piękne rezydencje. Pakistańczycy są zwariowani na punkcie robienia zdjęć a przede wszystkim selfie. Oni to robią wręcz wszędzie. A już jak zobaczą białasa cudzoziemca to wręcz ustawiają się kolejki. Miałem chyba jakiś milion selfie przejeżdżając przez cały Pakistan. 

W Pakistanie zmieniło się jedzenie. Kuchnia zaczęła przypominać tę indyjską. Standardowym daniem stał się wszechobecny „dal”. To danie występuje wszędzie, tylko zawsze nieco się różni. Na początku jest smaczne, ale jednak po paru dniach zaczyna już dokuczać.

Końcówka Pakistanu to przejazd do Islamabadu. Udało się przypadkiem wbić na autostradę. W tym kraju jazda motocyklem autostradą jest zabroniona, bo „u Was w Europie na autostradach są specjalne pasy dla motocyklistów a u nas nie ma” powiedział bardzo miły policjant pakistański podczas kolejnej, nie udanej tym razem, próby wbicia się na autostradę już za stolicą Pakistanu.

Ten kraj, to piękny kraj, z niesamowicie miłymi ludźmi, którzy na każdym kroku chcą zatrzeć niechlubną historię zapraszając przybysza na każdym kroku na herbatę i coś do jedzenia. To jest kraj gdzie napewno jeszcze muszę wrócić.

INDIE

Indie, krowa i kurczak.
 
Do Indii wjechałem przez mega przejście graniczne. Takiego czegoś jeszcze nie widziałem. Po stronie pakistańskiej wszystko tak jak na wielu innych granicach, budyneczki, szlabany i inne zabudowania. Ale jak tylko przekracza się bramę Indii, to natychmiast wjeżdża się prawie jak na….stadion! Tak, przejeżdża się przez granicę wzdłuż mega trybun widowiskowych. Jak jakaś arena sportowa. Oczywiście pusta. Dopiero wtedy dotarło do mnie coś o czym już kiedyś słyszałem – ceremonia zamknięcia granicy. Około godziny 18.00 na trybunach zasiada parę tysięcy widzów i w dźwiękach radosnej muzyki oraz paradzie żołnierzy oglądamy ceremonię zamknięcia granicy. Granicy nie do przekroczenia dla Hindusów i Pakistańczyków. I tak codziennie. Czy ktoś to rozumie? Ja nie!
 
Przejechałem przez północne Indie, czyli te górzyste i piękne. Drogi nie zawsze były przejezdne, bardzo często poprzerywane lawinami błotnymi lub osuwającymi się kamieniami. Przejechałem przez jedną z najtrudniejszych dróg przez przełęcz Sach Pass z nadzieją jazdy dalej do znanego Manali ocierając się o trudny Kaszmir. Nie udało się, drogi kompletnie zniszczone i nie przejezdne – trzeba było się wrócić jeszcze raz przez tą przełęcz. Drogi, no właśnie w Indiach na drogach można spodziewać się wszystkiego, ale przede wszystkim….krowy, jednej a może i wielu. Krowy faktycznie są wszędzie i są rzeczywiście nietykalne. Więc jeśli krowa stoi na środku drogi, to ma tam stać i wszyscy będą ją omijać bez żadnych emocji. Krowy ponadto spacerują po miastach, parkach, leżą sobie na przystankach autobusowych -są wszędzie! Tak jak wszędzie są niesamowite motocykle Royal Enfield. Są piękne, tak jakby nie z tej epoki. Jednocylindrowe 350 lub 500 dudnią jak kiedyś nasze Junaki. A tanie….jak barszcz. Aż się prosi kupić jednego z tych potworów z silnikiem o niesamowitej mocy 19 koni mechanicznych i przywieść do domu. Może kiedyś…
 
Po zwiedzeniu północnych Indii, zapragnąłem zobaczyć prawdziwe Indie. Kierunek: Delhi – stolica. To już nie góry, nie malownicze krajobrazy, to równiny i miliony milionów ludzi, którzy są wszędzie. To także temperatura zbliżająca się codziennie do 40 stopni Celsjusza i ogromna wilgotność. Pot się leje wszędzie. Delhi nie zrobiło na mnie jakiegoś szczególnego wrażenia, zobaczyłem wszelkie niezbędne do zobaczenia zabytki. Pojechałem także na jeden dzień zobaczyć oblegany przez turystów Taj Machal. I tule było tego. Przed zakończeniem tego etapu zabrakło jeszcze kąpieli w Gangesie, świętej rzeki Hindusów. Pojechałem do miasta Haridwar właśnie nad Gangesem. Spędziłem tam jeden cały dzień a wieczorem wziąłem udział w niesamowitym widowisku, które tak naprawdę było jakąś religijną ceremonią. Nie bardzo rozumiałem o co tam chodzi, ale atmosfera tej chwili była faktycznie niecodzienna. Spojrzałem raz jeszcze na szybko płynący Ganges i jednak odłożyłem moje plany kąpieli w tej brunatnej rzece. Może kiedy indziej, a może nigdy…
 
Indyjska kuchnia jest niezwykle ciekawa i smaczna – tu w Polsce. Tam jakoś mi nie podeszła. Albo warzywa, albo…kurczak. Ten „chicken” jest wszędzie i w każdej postaci. Chyba jednak najlepszy okazał się w Mc. Donalds – oczywiście w wersji „spice” 🙂
 
Indie, to mój setny kraj, który odwiedziłem i napawa mnie bardzo mieszanym uczuciem. To chyba nie jest moja bajka. Ta ilość slamsów, ludzi potwornie biednych i chorych jednak zbyt przysłania oazy luksusu za wysokimi murami. Nie, to jednak nie dla mnie. 
 
Motocykl trafił do magazynu w Indiach, ja do samolotu do Polski. No właśnie i co z tym teraz zrobić ?  Tak po prostu zakończyć tę podróż ?
 
Hmm….